Co w rodzinie, to nie zginie
Podcast Kryminalny - A podcast by Tomasz Szczepański

Nastoletnia Jola Moszkowa wyszła do szkoły rano jak każdego dnia. Zjadła śniadanie w domu, wzięła plecak, ubrała buty i kurtkę i wyszła. Miała wrócić na obiad przed 15:00. Było już po osiemnastej, a jej nadal nie było. Nie odbierała telefonu i nie odpisywała na esemesy. Zaniepokojona matka zadzwoniła na komisariat. Z początku komisarz Bagieta próbował tłumaczyć jej matce, że czternastoletnie dziewczyny tak mają, że nie zawsze trzymają się danego słowa i czasem się spóźniają. Może poszła gdzieś z koleżankami, może rozładował jej się telefon. Czy to pierwszy raz się spóźnia, że pani tak bardzo się niepokoi? Jednak wyczułem w głosie Bagiety, że sam nie jest przekonany do swoich słów. Kobieta wydawała się przez telefon być tak zdenerwowana, że – jeśli nie była rzecz jasna jakąś panikarą – musiało być coś na rzeczy i z córką mogła stać się coś złego. Zwłaszcza, że na pytanie komisarza Bagiety odpowiedziała twierdząco – Tak, córka jeszcze nigdy się nie spóźniła. Zresztą była tak dojrzała, że napisałaby esemes albo zadzwoniłaby. A jej telefon milczy. Musiało wydarzyć się coś złego. Rodzina Moszków, mieszka na obrzeżach miasta, w dzielnicy, gdzie stoją nie tyle domki jednorodzinne, co zagrody gospodarzy małorolnych, gdzie czas zatrzymał się u schyłku XX. Dziś już niewielu spośród mieszkańców tej dzielnicy prowadzi jakieś gospodarstwo, ale wielu wciąż ma kury i kaczki, psa przywiązanego do budy albo zamkniętego w kojcu, w niektórych z tych gospodarstw nie ma jeszcze kanalizacji i swoje potrzeby załatwia się w drewnianym wychodku z wykopaną głęboką dziurą, w którym czuć ekskrementy, a od kilku lat mieszają się one z wrzuconą do środka kostką toaletową, aby zabić nieprzyjemny zapach. Większość pośród tych domostw to zapadnięte rudery zbudowane ze złej jakości cegieł, które kruszą się teraz i całymi płatami odpada od nich tynk. Większość domów ma spadzisty dach, z którego sypią się dachówki, i drewniane okna z szybami umieszonymi na kit, które na zimę izoluje się wciąż jeszcze warstwą wełny. W środku tych domostw niektóre ściany pomalowane są jeszcze wałkami we wzorki, ściany zielone, żółte, czasem błękitne. Na podłogach leży linoleum albo zbutwiałe płyty wiórowe, tylko w tych bogatszych znajdują się spróchniałe deski drewniane. W takim właśnie domu mieszkała rodzina Moszków. Otworzyła nam zapłakana matka, która poprosiła nas do pokoju gościnnego o małych oknach wychodzących na ogródek. Słońce jeszcze świeciło, ale zbliżało się do horyzontu, wyciągając cienie drzew i krzewów. Ta historia wydarzyła się naprawdę. Opowiada o niej Leon Pawlak, młody policjant, dziś sierżant, a wtedy początkujący posterunkowy uczący się fachu pod okiem doświadczonego komisarza Bagiety. Opowiada o Lachnie, małym miasteczkach, w którym strasznie mieszkają straszni mieszczanie. W tym leżącym na granicy kujaw i wielkopolski miasteczku, zbrodnia nie jest codziennością, ale kiedy się wydarza, jest najczęściej rodzinną tragedią. Pytanie tylko, czy sierżant Pawlak opowiada wszystko tak, jak było? Czy nie dorzucił czegoś od siebie? Czy nie pozamieniał faktów? Zmienił nazwiska? Daty? A może w ogóle nie brał udziału w tych wydarzeniach i tylko bajdurzy? Całkowitej pewności w tej kwestii chyba nigdy nie będziemy mieli. Miłego słuchania