Makabryczne Święto Kobiet – z okazji Dnia Kobiet sfeminizowana zbrodnia sprzed wieku – Kronika Kryminalna #5
Podcast Kryminalny - A podcast by Tomasz Szczepański

Dzień dobry, tradycją Kroniki Kryminalnej staje się powoli, że zalicza ona falstart w stosunku do jakiegoś święta. Tak było w przypadku Walentynek i słuchowiska Zbrodnie Miłości, który pojawił się kilka dni wcześniej i nie inaczej będzie tym razem, kiedy moje opowiadanie krążyć będzie wokół Dnia Kobiet. No ale nic na to nie poradzę, bo kolejne słuchowiska pojawiają się w piątki o siedemnastej, a święta jakoś nie chcą się dopasować do mojej agendy. Niemniej, mimo że trochę przedwcześnie (chyba że akurat słuchacie w poniedziałek 8 marca) składam wszystkim paniom najserdeczniejsze życzenia, zwłaszcza zdrowia, dużo miłości i serdeczności na każdym kroku. No i zapraszam do posłuchania kolejnego odcinka Kroniki Kryminalnej, pt. Makabryczne Święto Kobiet. Kiedy byliśmy dzieciakami, chodziliśmy za jezioro, przechodziliśmy przez gęsty las (a przynajmniej nam się wtedy wydawał on gęsty i ciemny) i docieraliśmy do pozostałości po jakiejś wsi. Była to dla nas niesamowita przygoda, kiedy eksplorowaliśmy te pradawne rumowiska spalonych domostw z zapadniętymi dachami, butwiejące zgliszcza po stodołach i wychodkach, porośnięte mchem gruzowiska cegieł. W tych wyrwach po stojących tu niegdyś chatach, nie było już nic wartościowego, bo już lata temu wypatroszone zostały z resztek metali, z kabli, z klamek, a nawet z zawiasów przez zbieraczy złomu, poszukiwaczy skarbów i wszelkiego rodzaju samozwańczych archeologów. Dla nas była to wieś-widmo, pradawna, magiczna osada, pełna zakamarków, ukrytych tajemnic, groźnych pułapek, które czyhały na nas na każdym rogu. Nic dziwnego, że rodzice zabraniali nam tam chodzić. Z perspektywy czasu widzę, jak niebezpieczne dla kilkunastoletniego szczeniaka było włóczenie się po tym niestabilnym miejscu, gdzie znaleźć można było przysypane piwnice, jakieś zarośnięte studnie, chybotliwe resztki dachów i kawałki rozbitego szkła. A jednak… W zamglonych zakamarkach pamięci przypominam sobie, że dziadkowie mówili o jakiejś klątwie, o złu, którym wieś była zakażona. A czy coś mogłoby bardziej ekscytować umysł młodego człowieka, niż ruiny tajemniczej wsi, nad którą swego czasu zawisło jakieś mityczne zło? Za dzieciaka ważniejsza od faktów była tajemnica, więc zasłyszane tu i ówdzie faktyczne zdarzenia wpadały jednym uchem, a drugim wypadały. Starsi mieszkańcy Lachna opowiadali między sobą, że przed pierwszą wojną światową, kiedy Lachno i jego okolice należały jeszcze do zaboru niemieckiego, miały tam miejsce jakieś tajemnicze wydarzenia, które nasiliły się w międzywojniu, i które doprowadziły w tej wsi do despotycznych rządów kobiet. A kiedy Niemcy wrócili na te ziemie w trzydziestym dziewiątym, byli tak przerażeni tym, co znaleźli, że zastałą tam resztkę mieszkańców wywieźli do obozów, a wieś spalili do gruntu. O tej wsi przypomniałem sobie, kiedy wiele lat później, będąc już debiutującym policjantem, przeczytałem w Gazecie artykuł, opowiadający dość podobną historię, mającą jednak miejsce gdzieś na Węgrzech. Zainspirował mnie jednak do tego, aby zajrzeć do archiwum policyjnego, a nawet pogrzebać w kronikach Lachna, licząc na to, że się dowiem, co takiego wydarzyło się naprawdę we wsi za lasem. Na podstawie notatek i artykułów, które w tym temacie znalazłem, spróbuję Wam opowiedzieć tę historię możliwie chronologicznie i możliwie rzetelnie. Tekst powstał między innymi na podstawie poniższego artykułu: https://wyborcza.pl/alehistoria/1,121681,15935045,Mscicielki_z_Nagyreva.html